Słyszę, że wszystkim w około jest źle. Czytam jakieś pierdoły o śmierci, braku siły, nadziei. Jesienna depresja, zimno, pierwszy śnieg. Melodramaty które nic nie dają, nic nie wnoszą a mają tylko za zadanie zrzucenie winy i odpowiedzialności na drugą osobę. Być może na mnie. Tylko ja nie czuję się zobowiązana do tego, by nosić na plecach ciężar czyjegoś niepowodzenia. Dobrze wiem, że nie jest różowo. Jest ciężko, kurewsko ciężko. Nawet rozmowa to coś nie do przejścia. Nie wymagam od ludzi niczego. Jeśli świadomie bądź nieświadomie zakładają mi kaganiec odsuwam się po cicho co raz dalej. Na bezpieczną odległość, poza linię horyzontu. Nie znoszę odpowiedzialności, a teraz zmagam się z nią na co dzień. I nie mogę pozwolić, aby ktoś naruszył tą szczelną barierę ochronną. Nie tylko dla własnego dobra.
I nawet na nałogi nie mogę już sobie, kurwa, pozwolić. 

 Chyba trochę wariowałem, dobrze, że bez świadków. Chore zwierzęta powinny się ukrywać najgłębiej i nie ujawniać nikomu swoich chorób, tak powinno być, tak zrobiłem, wszystko jest jak należy.



Mam przed sobą olbrzymie wyzwanie. Największe ze wszystkich z którymi musiałam się kiedykolwiek zmierzyć. Stuprocentowa reorganizacja życia. Ogromny ciężar na plecach. I tylko nas dwoje żeby sobie z tym poradzić. Nikogo więcej, bo na nikogo nie można już liczyć. A jeśli można, to dzieli odległość. 
Powinnam płakać, powinnam się bać, ale czuję, że damy radę. Bez nikogo, sami.

' Jeśli Cię boli niech zaboli Cię bardziej! 
Oto co myśli Twój przyjaciel '


Stało się. Granice absurdu zostały przekroczone. Właściwie to czego mogłam się podziewać, tak było od zawsze. Dużo gadania, mało działania. Jedna chwila, jedno złe posunięcie sprawiło, że straciłam wszelaki szacunek, zyskałam za to stuprocentowe przekonanie, że ludźmi kieruje jednak strach, tchórzostwo, wyrachowanie i zazdrość. Myślałam, że nie jesteś jak reszta tej szarej masy. Pomyliłam się, bardzo. 
To nie było łatwe, noc nie należała do najlepszych.
Istnieje na szczęście taki świat w których mieści się tylko jedna osoba. I to najlepszy ze światów. 
Gdzie popełniłam jakiś błąd? W którym momencie przestałam kontrolować rzeczywistość? Kiedy dałam się podejść? Ja po prostu chciałam żyć normalnie, bez sensacji i urozmaiceń. Dobrze mi było w tej przeciętności. Czy moje szczęście aż tak komuś przeszkadzało? Zaufanie zdechło. Dla mnie już nie istnieje. Ludzie nie są warci tego, żeby im zaufać. Zazdrość czy zwykła złośliwość prowadzi do tego, że zanim się zorientujesz obudzisz się z kolejnym nożem wbitym w plecy. Mając takich przyjaciół wrogowie nie są mi potrzebni. Najwyższy czas ponownie pozrywać wszelkie kontakty, koniec wielkiej przyjaźni. Nie zależy mi na rozpętaniu jakiejś śmiesznej wojny. Nie mam na nią ani czasu ani ochoty. Chcę tylko, żeby każdy zaczął pilnować swoich spraw nie wpierdalając się przy tym w moje. 
Poza tym jest jesień. Już niedługo będzie listopad. Będzie dobrze.

Hej, wiesz co, pasowaliśmy im wszystkim. Wpisaliśmy się w jakiś schemat, byliśmy dobrym tłem. Gruntem, na którym opierali się układając swoje życie. Brali z nas przykład, zazdrościli nam. Wiesz, nierozerwalnie byliśmy idealni. W ich oczach. Tylko że każdy na swoje oczy i widzi co innego. Ja otwarłam swoje w dobrym momencie. Nie żałuję.